sobota, 6 maja 2017

oddech czwarty


Sprawiłeś, że moje serce krwawiło
Wciąż jesteś winien mi wyjaśnienie
Bo nie potrafię zrozumieć, dlaczego?


Czy istnieje akt umierania, który się nie kończy? Wiesz, że tak, bo gdy stoisz, patrząc na niego jakbyś nie rozumiała nic i nikogo wiesz, że to coś na kształt odchodzenia, jednak to piekło nie ma zamiaru się skończyć. To mieszanka bezsilności, panicznej, chaotycznej złości, która każe ci uderzyć go prosto w twarz, wyrwać serce,a następnie upić się do nieprzytomności, zdziwienia i miłości, tej cholernej tęsknoty, przez którą musisz walczyć ze sobą, żeby się nie rozpłakać, że on wrócił, tak trochę z ulgi, a jednocześnie z rozpaczy, że znowu to robi. Znowu przychodzi i chce zapewne porozmawiać na tematy, które pobudzą wspomnienia, które zaleją cię w nocy, gdy będziesz próbowała uspokoić świszczący oddech, pewnie próbując odreagować paląc papierosa na balkonie, a szum drzew wcale nie będzie cię uspokajał. Przełykasz ślinę czując, że za twoimi plecami gromadzi się cała rodzina tylko po co? Chcą cię przypilnować, żeby nie zrzuciła go ze schodów? czy może sprawdzić czy nie pogłaskasz go po głowie akceptując i zapominając? Sama nie wiesz, co robić, gdy patrzy na ciebie pewnie równie żałośnie jak ty do niego, jednak wiesz, że musisz zrobić wszystko byleby nie utonąć w jego spojrzeniu, byle nie zachłysnąć się jego wyobrażeniem o kilka sekund za długo.
— Nagle spodobała ci się zabawa w rodzinę? — próbujesz brzmieć chłodno, pragniesz, żeby twój wyprany z emocji głos zranił go tak bardzo jak on zrobił to tobie, jednak gdy tylko otwierasz usta wydobywa się z nich tylko zbyt drżący, żeby ktoś potraktował go poważnie głos. Przełykasz ślinę, nawilżając wyschnięte z nadmiaru sprzeczności gardło i wiesz, że brzmisz chociaż trochę poważniej. Ale nadal przypominasz małą, wystraszoną dziewczynkę, której kolega zabrał lizaka, a może nigdy nie przestałaś nią być? — Chyba jednak trochę za późno.
Zaciska pięści, jakby on musiał z czymkolwiek walczyć, zupełnie jakby on też nie miał łatwo. Prychasz w duchu na swoją głupotę i jego arogancję, że miał odwagę tutaj przyjechać i jeszcze patrzeć z tą żałością, na którą masz ochotę się nabrać, bo przecież było dobrze, bo przecież był.
— Nie chciałaś rozmawiać przez telefon, więc przyjechałem — wzrusza ramionami, a ty czujesz jak silna dłoń zaciska się na twoim ramieniu. Strącasz ją rzucając Michaelowi karcące spojrzenie, a on zagryza zdenerwowany wargi i kiwając głową do bruneta trochę za tobą. — Marie, ja wiem, że nie powinienem na nic liczyć, jednak sądzę, że kilka słów i informacji mi się jednak należy.
— Wróć do swojego idealnego świata, bo nic tu po tobie - warczysz nastrojona czymś dziwnym, trochę niepokojącym. Widzisz, że teraz nie odpuści, gdy udało mu się coś w tobie zmienić, jednak nie sądzisz, że taka rozmowa to odpowiednie widowisko dla rodziny i sąsiadów zerkających uważnie zza firanki. Kiwasz z jadowitym uśmiechem do pani Kolme, która akurat teraz musi zamiatać i ryzykujesz. Stawiasz na szali wszystko, co posiadasz i dobro całej rodziny dajesz znowu w zastaw. Obracasz się widząc, że ojciec doskonale wie, co chcesz zrobić, bo prawie siłą prowadzi matkę do salonu zamykając drzwi. Słyszysz doskonale w tej ciszy bijące serce i słodki śmiech Sophie, której nie chcesz narażać, a jeśli nawet się nie uda to jeszcze nie teraz. — Nie róbmy przedstawienia, znasz drogę do mojego pokoju. — wzruszasz ramionami rzucając do niego przez ramię. Słyszysz jego kroki i czujesz na sobie jego wzrok, który spuszcza, gdy mijacie twoich nastawionych negatywnie do tego wszystkiego, do jego osoby i tego, że przebywa w waszym domu, braci. “Nie sądziłem, że się do tego posuniesz, stary” - głos Michaela przerywa oskarżycielską ciszę, a ty naprawdę walczysz o to, żeby się nie odwrócić i nie zobaczyć jego wyrazu twarzy. Brniesz przed siebie jakby za zakrętem majaczyła meta, która w końcu znika niczym fatamorgana ukazując kolejne pagórki nie do pokonania.
— Kultura nakazuje mi powiedzieć, żebyś się rozgościł, ale wiem, że nie zostaniesz tutaj tak długo - przechylasz głowę zamykając za nim drzwi do twojej oazy spokoju, chociaż gdy tylko zerkasz na stolik nocny od razu przychodzi ci do głowy nocna rozmowa. Pociera dłonie o siebie, chociaż w pokoju jest zdecydowanie ciepło - a może zrobiło się tak, gdy on wszedł, a ty zamknęłaś drzwi. Opierasz się biodrami o biurko, a on tylko stoi i patrzy. Czujesz jakby czas się cofnął, a wy zastanawialibyście się jak powiedzieć rodzicom o ciąży - uśmiechasz się, bo mimo wszystko to jedna z rzeczy, której być nikomu nie oddała. Przyglądasz mu się przez chwilę nieco dokładniej i zastanawiasz się ile kalkulował przed tą wizytą, bo słyszałaś, że jego występ podczas drugiego z indywidualnych konkursów nie można zaliczyć do udanych - dwudzieste drugie miejsce nie cieszyło ani jego, ani związku.
— Nie pozwolisz mi złożyć życzeń własnej córce? — pyta, a ty widzisz, że zwyczajnie z tobą pogrywa, drwi z ciebie w biały dzień, a ty naprawdę nie potrafisz sobie z tym poradzić. Unosi brwi, a ty nie potrafisz złapać oddechu, gdy podchodzi bliżej ciebie. Nie chcesz tego, ale potrafisz powstrzymać kolejności zdarzeń - to magnetyzowanie cię osłabia. — To chociaż daj jej prezent ode mnie — szepcze ci do ucha stawiając na biurku różową, ozdobną torebkę.
Uśmiecha się ponownie zapinając kurtkę i chcesz go zatrzymać, nie wiesz po, co, ale wiesz, że jeśli tego nie zrobisz on znowu coś zaplanuje i już się od niego nie uwolnisz. Czujesz jego szept na swoim policzku, choć przecież minęło już kilka minut. Przystaje jeszcze na chwilę przy ścianie i widzisz z jaką czułością przypatruje się zdjęciom małej, słodkiej blondyneczki, do której nie ma praw. Nie możesz się ruszyć, nie możesz spojrzeć mu w oczy, bo wiesz, że upadniesz zbyt nisko, nie chcesz go - już nie.
— Wiesz co, Marie? — słyszysz jeszcze jego mocny głos, zanim zamyka za sobą drzwi. Popełniasz błąd i odnajdujesz się w jego oczach, jakbyś dalej żyła w jego umyśle, lepiona jego niecierpliwymi dłońmi, nieprzyzwoitymi myślami. — Tęskniłem.
— Jesteś jeszcze większym dupkiem niż cię zapamiętałam — wyrzucasz zanim zostawia cię samą, znika zupełnie jak wtedy, a ty stoisz. Czujesz, że nie masz możliwości biec za nim, wykrzyczeć mu prosto w twarz jak wiele zniszczył w twoim życiu bez żadnego wytłumaczenia, bez słowa “przepraszam”. Opadasz na podłogę i wiesz, że teraz musisz poprosić o pomoc, bo inaczej to może się skończyć gorzej niż przed kilkoma lat - możesz pozwolić mówić swojemu sercu, które chyba pogubiło się w tym, co jest dla ciebie dobre, bo dalej wybija szaleńczy rytm na samo wspomnienie o nim.


Muszę się przyznać, że ja pierwszy raz nie wiem czy lubię swoich bohaterów. Trochę to dziwne, ale Kraft mnie na razie odpycha, choć przecież nie może być zły do szpiku kości. Ale czy to, co się dzieje go usprawiedliwia?