Spójrz w moją twarz
Powiedz, że mnie kochasz
Nawet jeżeli to kłamstwo
Ponieważ ja się tym w ogóle nie przejmuję
Kręcisz z rozbawieniem głową przyglądając się swoim braciom, którzy próbują zabawić czterolatkę, której grymas wskazuje na to, że nie idzie im to za dobrze. Śmiejesz się pod nosem zostawiając ich samych w pokoju, aby pomóc w dekorowaniu urodzinowego tortu, którego truskawkowy zapach uderza cię od samego progu kuchni. Widzisz jak ojciec podwija rękawy jasnej koszuli jeszcze bardziej zdobiąc ciasto różnokolorowymi zawijasami byleby wywołać uśmiech na twarzy ukochanej wnuczki. Cieszysz się, gdy widzisz, że sprawia mu to ogromną przyjemność, mimo tego, że początkowo był wściekły. Wystarczył jeden nieświadomy uśmiech kilkutygodniowej istotki, żeby stała się jego oczkiem w głowie, wystarczyła chwila, żeby wsiadł w samochód i wykupił wszystkie różowe stroje w promieniu kilku kilometrów.
— Tym razem chyba przeszedłeś sam siebie — uśmiechasz się wieszając się mu na ramieniu i całując w podzięce w zarośnięty policzek. Odkłada szprycę zerkając na ciebie z powątpiewaniem, jednak widzisz radosne ogniki, które błyszczą w jego zielonych oczach - czujesz jakbyś patrząc w nie mogła zajrzeć do własnej duszy. — Wiesz, że Sophie i tak nie będzie pamiętać tak wspaniałych wypieków dziadka? — zerkasz na niego kątem oka nabierając palcem krem z olbrzymiej miski.
— Mam jeszcze trochę szans, żeby jednak zapamiętała – śmieje się, a w kącikach ust pojawiają mu się delikatne zmarszczki. Przewraca oczami widząc jak podjadasz niewykorzystaną masę, jednak wie, że to twoja ulubiona czynność podczas rodzinnego pieczenia. Wzdycha wskazując mi miejsce naprzeciwko siebie, a po chwili siada na krześle uprzednio zamykając drzwi. — Co się dzieje, Marie?
Wzruszasz ramionami zapewniając go, że wszystko jest w porządku, że nie ma się czym martwić. Wmawiasz mu, że po prostu źle spałeś, że zupełnie przypadkiem znalazł was z Michaelem rano siedzących na kuchennym parapecie z kubkiem ciepłego mleka - leku na wszystkie smutki, troski i problemy. Wtedy przywitał was radośnie, nie zagłębiając się w szczegóły jednak jego zacięty wzrok mówi ci, że teraz nie odpuści póki ściany nie pochłoną słów, które zalegają gdzieś na końcu języka jakby bały się opuścić twoje usta.
— Nie naciskaj, tato — błagasz go zagryzając wargi, a on odwraca wzrok, bo nie może ci tego obiecać. Chcę cię chronić, odpędzić wszystkie demony, które nachodzą cię w nocy, przegonić wszystkie potwory, które od ponad dwudziestu lat czają się pod twoim łóżkiem. Nie chcesz mu ponownie złamać serca swoimi uczuciami, które zwyczajnie źle ulokowała za młodu, a skutki decyzji podjętych pod wpływem chwili pokonały cię i teraz leżysz pokonana przez własne pragnienie szczęścia, przez wiarę w świętość miłości i ludzi. Przeszywa cię na wskroś - znajdujesz się pod ścianę, modlisz się, żeby mama lub ktoś zupełnie inny przerwał tę niewygodną sytuację, z którą sama nie potrafisz sobie poradzić. — Stefan zadzwonił i chciał porozmawiać.
Mężczyzna zrywa się w krzesła prawie potrącając leżące na brzegu stołu talerze, jakby twoje słowa wywołały jakieś pole, które go od siebie odpycha. Nie może w to uwierzyć i wcale mu się nie dziwisz, bo zarówno ty jak i blondyn siedzący za ścianą nie sądziliście, że to ma się prawo wydarzyć. Ojciec wzdryga się potrząsając głową, jakby właśnie odrzucił od siebie pomysł obicia twarzy bruneta, który zbezcześcił twój wypracowany spokój. Łapiesz jego wzrok i wiesz, że nie będzie mógł w nocy spać - żałujesz, że dałam się złamać i wyjawiła mu to, że ktoś w nocy zadzwonił. Wiesz, że powie o wszystkim matce, a ta znowu otoczy cię kloszem zabraniając nawet wyjść z córką na plac zabaw niedaleko w obawie, że Kraft będzie chciał “porozmawiać” - boją się o ciebie zbyt mocno, jednak wszyscy domownicy wiedzą w jak fatalnym stanie byłaś, gdy on zwyczajnie odszedł.
— Joseph, Marie — mama wpada uśmiechnięta do kuchni, jednak widząc wasze miny i napięte mięśnie jej radosny grymas w jednej chwili zmyka. Nie rozumie, jednak wiesz, że potem wypyta o wszystko o ojca, o każdy szczegół, a potem zwoła rodzinne zebranie. Wzdycha głośno powietrze rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie, na którego widok zakładacie na twarz maskę uśmiechając się jakby przed momentem nic się nie wydarzyło. — Sophie już się niecierpliwi.
Gdy wychodzi rzuca wam jeszcze przez ramię pokrzepiający uśmiech - czas zmierzyć się z zaniepokojonym Michaelem i tak bardzo podobną do niego czterolatką. Czujesz jak ojciec ściska twoje ramię, a ty odpowiadasz mu nieco wymuszonym uśmiechem, nie możesz pozwolić mu się martwić, nie w tak radosnym dla wszystkich dniu. Zabierasz przygotowane wcześniej talerza, a on zabiera tort i już po chwili jesteście witani w salonie radosnym okrzykiem blodnynki, którą zrywa się z kolan twojego najstarszego brata i przytula się do twoich nóg wpatrując się z uwielbieniem w dzieło swojego dziadka. Schylasz się całując ją w czoło i wiesz, że nie zamieniłabyś jej na nic innego. Alexander ogłasza wszystkim, że czas w końcu zdmuchnąć świeczki, a Sophie wręcz podskakuje z zachwytu. Unosisz ją, żeby mogła dosięgnąć do palącej się już czwórki, gdy gwar rozmów przerywa dzwonek do drzwi.
Rzucasz rodzicom zdziwione spojrzenie, bo przecież jesteście w komplecie, przecież wszystkie miejsca są zajęte. Wstajesz z krzesła i poprawiając wystające z koka niesforne kosmyki podchodzisz do drzwi. Czujesz, że nie masz na tyle sił, żeby otworzyć, jednak możesz się mylić. Dzwonek nie ustaje,a ty rozpamiętujesz słowa Michaela “nie ma tyle odwagi, żeby tutaj przyjść” - nie chcesz wierzyć, żeby to właśnie Kraft, przyczyna wszystkiego, osoba, którą obwiniasz o całe zło świata zaczynając od konfliktu na Bliskim Wschodzie na dziurze ozonowej kończąc stoi za drzwiami i próbuje dostać się do twojego domu, życia, serca mimo wyraźnego zakazu, który wydał, który potwierdził twój ojciec. Przełykasz ślinę przybierając zdystansowany wyraz twarzy i wierzysz, że nie złamiesz się, gdy zobaczysz emocje kłębiące się w jego oczach, które kochałaś, których nigdy kochać nie przestaniesz. Bo wiesz, że to wszystko mogło mieć sens tylko dlatego, żeby przekonać się, że istnieją takie oczy jakie ma on. Uchylasz drzwi, jakby otwierała przed nim wszystko co masz i od razu uderzają cię jego perfumy. Widzisz jak odwraca się jakby chciał już odejść, zrezygnować i patrzy. Patrzy na ciebie tak jak robił to miliony razy, jakbyś nie sprawiała, że jego świat jest lepszy, lecz jakbyś była całym jego światem. Nie tak wyobrażałam sobie wasze kolejne spotkanie, raczej liczyłam, że to będzie przypadkiem, trochę w biegu, żebyś nie musiała stawać z nim w twarzą w twarz, abyś nie musiała mierzyć się z tym wszystkim co czujesz, z sercem, które dalej wyrywa się w jego kierunku.
— Stefan?! — głos grzęźnie mi w gardle i brzmisz tak żałośnie, żeby samej siebie zaczyna ci być szkoda, a patrząc na niego widzisz, że boi się co będzie dalej; to nie koniec, nie chęć zakończenia - to dopiero początek wszystkiego innego.
***
Dalej Krafta brak, ale to już chyba koniec jego nieobecności tutaj - w sensie dosłownym oczywiście, bo tak praktycznie to mąci w głowie Marie cały czas. Czasem mam wrażenie, że sama do końca nie rozumiem moich bohaterów.